Pal licho problemy natury egzystencjalnej, polityczną alegorię i cuda komputerowej animacji. Twórcom odświeżonej serii o "Planecie małp" wszelkie laury należą się za sam fakt, że w ogóle
Pal licho problemy natury egzystencjalnej, polityczną alegorię i cuda komputerowej animacji. Twórcom odświeżonej serii o "Planecie małp" wszelkie laury należą się za sam fakt, że w ogóle sprzedali swój pomysł masowej widowni – bez asekuranckiej ironii, z kamienną twarzą, w konwencji kina akcji z filozoficzną podszewką. Najnowsza i (chwilowo ostatnia) odsłona cyklu to satysfakcjonujące domknięcie trylogii o konflikcie zwaśnionych gatunków oraz rewolucji pożerającej własne dzieci.
W eleganckim prologu wybite fragmenty tytułów poprzednich filmów przypominają w telegraficznym skrócie o "Genezie" i "Ewolucji" rasy inteligentnych małp. Zdziesiątkowani przez śmiercionośnego wirusa homo sapiens zawarli z człekokształtnymi kruchy sojusz, ale wystarczy jedna iskra, by ogień konfliktu ponownie rozgorzał. Z jednej strony mamy więc Cesara (Andy Serkis) – przywódcę i zarazem Chrystusa małpiego narodu, który próbuje wyznaczyć swoim współplemieńcom trasę do nowego raju. Z drugiej – wcielającego w życie ksenofobiczne maksymy dezertera z amerykańskiej armii (Woody Harrelson), dla którego dobra małpa to martwa małpa. Areną ich walki o międzygatunkowy rząd dusz będzie obóz pracy – otoczony górskimi szczytami, położony w mroźnych ostępach, budzący oczywiste skojarzenia z syberyjskimi łagrami.
Nie potrzeba gorączki myśli, by dostrzec w czarnym charakterze odbicie dwóch innych osobowości: miłościwie panującego Ameryce prezydenta, który pragnął cudzymi rękoma zbudować odgradzający go od świata mur, oraz pułkownika Waltera Kurza z "Czasu apokalipsy", pozbawionego złudzeń faceta, który przeżył o jeden koszmar wojny za dużo. Podobnie jak bohater antywojennego manifestu Coppoli, Cesar musi odbyć dosłowną i metaforyczną podróż do jądra ciemności i skonfrontować się z grozą ludzkiej natury. Jednak w przeciwieństwie do odysei kapitana Willarda, ta podróż jest w dużej mierze kuźnią charakteru – o ile poprzednie części opowiadały o dojrzewaniu do roli przywódcy, o tyle ta jest historią odkrywania przymiotów i cnót władzy. Prześladujący bohatera duch krwawego rewolucjonisty Koby to szepczący mu do ucha diabełek. Ale są też przyjaciele do grobowej deski, którzy w trakcie całej tej psychomachii staną po stronie światła. Podadzą swojemu wodzowi pomocną dłoń, a kiedy trzeba – naładowany karabin.
Wątek polityczny jest poprowadzony lekką ręką, zaś ukłony dla klasyków kina pozostają zgrabne i nie przesłaniają autorskiej sygnatury. Matta Reevesa – zarówno jako współscenarzystę, jak i reżysera – interesuje bowiem w większym stopniu los małpich bohaterów. Film wprawdzie zupełnie pozbywa się "ludzkiej" perspektywy, co niestety muszę zaliczyć in minus – podobną optykę reprezentuje tutaj wyłącznie niema dziewczynka, postać-narzędzie, w której, niczym w zwierciadle, musi przejrzeć się trawiony przez gniew i mściwość Cesar. A jednak wciąż działa na poziomie opowieści o zderzeniu dwóch strategii przywódczych. Rola Harrelsona to popis aktorskiej powściągliwości, zaś o motywacjach jego bohatera wnioskujemy nawet bez dopisanej na kolanie, "trafgicznej" biografii. Serkis natomiast po raz kolejny udowadnia, że w cyfrowej postaci może być więcej życia niż w tuzinie absolwentów szkoły Lee Strasberga razem wziętych. W filmie roi się od zbliżeń, ilość detali oraz jakość animacji zrywają skalp, a jednak żadna wykreowana w komputerze scena nie wydaje się świadectwem samozachwytu twórców. Każdy kadr z zasępionym, łkającym czy wściekłym bohaterem pracuje na rzecz narracji i dramaturgicznego efektu.
Choć nowa seria o "Planecie małp" jest nominalnie prequelem i zarazem rebootem, to zaryzykuję stwierdzenie, że ekranowa rzeczywistość nie jest wcale efektem recyklingu. Ten świat został zbudowany od podstaw – najpierw zamieniono go w coś, w co można uwierzyć, z kolei później w coś, czego można dotknąć. Przyszłość jest w tym uniwersum nieodgadniona, teraźniejszość przerażająca, a przeszłość – wciąż żywa. Duchy nawiedzają bohaterów, powtarzane rytualnie gesty szacunku pozwalają ocalić altruizm, zaś na horyzoncie wciąż majaczy konflikt o coraz bardziej wyludnioną i, paradoksalnie, coraz ciaśniejszą planetę. I niech Waszej uwadze nie umknie fakt, że wciąż rozmawiamy o małpach. Mówiących z amerykańskim akcentem. Na koniach. Z kałasznikowami.
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu